czwartek, 31 października 2013

Basen w Nijmegen < basen UW

0
Uwielbiam pływać. Zatem kiedy tylko zakończyły się cztery tygodnie gojenia się mojego złamanego palca (jeżdżenie rowerem bywa groźne) udałam się na basen w Nijmegen, na który studenci Radbouda posiadający Sports card mogą chodzić za darmo. I w ten oto sposób odkryłam coś, co jest tu dużo gorzej zorganizowane niż w Polsce.

Wchodzę na basen, koedukacyjna szatnia (do koedukacyjnego wszystkiego zdążyłam się już tutaj przyzwyczaić, więc to nie był szczególny problem, zwłaszcza, że ilość kabin do przebierania była wręcz nieskończona). Przebieram się, umieszczam swoje rzeczy w szafeczce i kieruję kroki pod prysznic z ręcznikiem na szyi. Oczywiście pragnę go gdzieś powiesić. Szkoda tylko, że absolutnie nie ma gdzie. Wieszaki na tym basenie nie istnieją. Muszę więc go położyć na ławce, na której cholera wie co leżało bądź siedziało wcześniej. Pod prysznicami spotykam dzieciaki w koszulkach i spodenkach. To trochę dziwne, ale ok.

Ratownik informuje mnie, że mogę pływać na torze czwartym lub piątym, gdyż te są zarezerwowane dla studentów Radboud University. Tu pragnę zaznaczyć, że na basen należy się zapisać na konkretną godzinę i można pływać przez 30 minut. Na każde 30 minut do zapisania się jest dziesięć miejsc. A na pływalni dwa tory. Dwa tory + dziesiątka studentów = tłok. Ale ponieważ korzystam z basenu w bardzo atrakcyjnej cenie to jestem w stanie przeboleć i to.

Kiedy kończy się moje pół godziny kieruję się z powrotem do szatni. Zabieram mój ręcznik z ławki (który przezornie włożyłam w plastikową torbę) i znowu udaję się pod prysznic, do szafek i w końcu przebieralni. Średnio zadowolona, z suszarką w dłoni, wychodzę na korytarz. Nie mogę znaleźć kontaktu. Na całym basenie nie ma żadnego kontaktu. Jedyne czego mogę użyć to jedna z dwóch (co za szalona ilość!) suszarek, które działają mniej więcej jak te do rąk w publicznych toaletach. Tylko są wyżej zawieszone. Mogę więc tylko stać i liczyć na to, że to coś wysuszy moje włosy. Ale oczywiście nic z tego - moja fryzura należy do gatunku tych gęstszych, więc ilość włosów na mojej głowie absolutnie nie daje się wysuszyć czymś takim. Nieważne jak wiele czasu bym na to poświęciła. Dlatego też jestem skazana na powrót z mokrymi włosami. Oczywiście na rowerze.

Wychodzę na korytarz przed pływalnią i siadam na chwilę na znajdujących się tam kanapach licząc na to, że może moje włosy wysuszą się nieco bardziej, a ja w tym czasie uzupełnię elektrolity. Patrzę na ludzi pływających w basenie. I w tym momencie dzieje się coś, co absolutnie przechyla czarę goryczy i sprawia, że nie mam ochoty na ten basen wrócić - widzę jakiegoś dzieciaka, który wskakuje do wody w skarpetkach, dżinsach i przeciwdeszczowym ponczo. A za nim kolejny. Sytuacja powtarza się kilkakrotnie. Chyba nie muszę mówić, jak mało higieniczne mi się to wydaje.

Basen Uniwersytetu Warszawskiego jest przy tym czystym luksusem. Co prawda nigdy wcześniej na niego nie narzekałam, wręcz przeciwnie, zawsze chętnie zapisywałam się i chodziłam (nawet zimową porą) na kursy pływania. Teraz jednak widzę jak bardzo wyprzedza inne standardy i jak niczego innego pragnę znów w nim popływać. Mieć gdzie powiesić ręcznik. Poczuć luz na torze i w szatni. Użyć własnej suszarki. I być pewną higienicznych warunków. Sorry Radboudzie, w tej kwestii nie dorastasz UW do pięt. 
Czytaj dalej »

sobota, 26 października 2013

Niezłe Sztuki: REZUREKCJE vol. 3 Swans, The Stooges

0
Na blogu Niezłe Sztuki pojawiła się kolejna część mojego cyklu "Rezurekcje" o zespołach, które się rozstają i potem wracają do wspólnego grania. Tym razem parę słów o Swans i The Stooges. Zachęcam do czytania! 

Niezłe Sztuki: REZUREKCJE vol. 3 Swans, The Stooges

 
Czytaj dalej »

czwartek, 24 października 2013

Narzekacie na USOS? I słusznie - czyli trochę o holenderskim portalu dla studentów

0
Pierwsza rzecz, z którą się zetknęłam w kontekście mojego procesu nauczania w Niderlandach to oczywiście internetowe systemy zarządzania tym, co na uczelni się robi, takie jak zapisywanie się na zajęcia, egzaminy, podglądanie planu zajęć i tak dalej.

Do tej pory byłam przyzwyczajona do systemu USOS, którego używa Uniwersytet Warszawski. I, jak większość studentów, nie byłam raczej zadowolona. Zapisywanie się na zajęcia na zasadzie "kto pierwszy ten lepszy", wieczne niedziałanie systemu oraz inne wady, które można wymieniać godzinami mogą denerwować. Na Radboud University zorganizowano to zupełnie inaczej.

Wszystko zaczyna się od twojej strony początkowej, czyli naszego podstawowego profilu użytkownika na Radboud University. Z tego miejsca, co już jest wygodne, możemy dostać się do wszystkich pozostałych - systemu zapisu na zajęcia, maila, ogłoszeń, systemu BlackBoard (o którym za chwilę), zapisów na zajęcia sportowe, planu zajęć i tak dalej. Wszystko oczywiście w dwóch językach - holenderskim i angielskim.

Wygląd strony początkowej na portalu

Zacznijmy od zapisów na zajęcia, czyli systemu OSIRIS. Nie mam za bardzo prawa go oceniać ze względu na to, że nie wiem na jakiej zasadzie działa on dla studentów holenderskich - kto wie, może wygląda to zupełnie inaczej niż w przypadku "erasmusów"? W każdym bądź razie nie przeżywałam żadnych stresów ze względu na zapisy typu "kto pierwszy, ten lepszy", po prostu kliknęłam przycisk "register". Równie łatwo można się z zajęć wyrejestrować - nawet tuż przed końcem semestru. Podobnie działają tutaj zapisy na egzaminy.

System OSIRIS

Przejdźmy jednak do innych elementów, które zachwycają mnie jeszcze bardziej.

Mail. Otóż mail powiązany z kontem na portalu uniwersyteckim to coś naprawdę wygodnego. Oczywiście nie jest to zbyt wielka różnica, jeśli porównamy to z systemem mailowym na UW, ale jednak wciąż warto pochwalić.

Mail


Ogłoszenia dotyczące uniwersytetu/wydziału - wszystkie zebrane w jednym miejscu na naszym profilu to coś niesamowicie przydatnego. Ale - gwóźdź programu jeszcze przed nami.

Zapisywanie się na zajęcia sportowe - centrum sportowemu oraz jego możliwościom poświęcę osobną notkę. Jest to coś, czego zdecydowanie w Polsce będzie mi brakowało.

Plan zajęć - wszystkie zajęcia rozpisane na każdy tydzień osobno z uwzględnieniem przerw międzysemestralnych, ferii, świąt, egzaminów oraz uwaga - wszelakich zmian godzin lub miejsc wprowadzanych przez prowadzących zajęcia. Żadnego sprawdzania dodatkowych maili i ogłoszeń (które oczywiście też istnieją, gdyby ktoś się zagubił) - wszystko przejrzyście w jednym miejscu. Plan pozwala dodatkowo umieszczać na nim dowolne zajęcia, nie koniecznie te, na które uczęszczamy - dzięki czemu możemy łatwo stwierdzić, czy zapisać się na kolejny wykład, czy nie będzie kolidował z naszym podstawowym programem czy też rozwalał planu na okropne godziny zdecydowanie zbyt poranne lub zdecydowanie zbyt wieczorne.

Plan zajęć

Biblioteka - tak, rezerwacje książek też odbywają się tutaj. Czyż to nie cudowne?

No i wreszcie - gwóźdź programu - BlackBoard. Tablica, na którą warto zajrzeć każdego poranka przed udaniem się na zajęcia. Jest tam wszystko. BlackBoard jest podzielony według kursów, na które się uczęszcza. Na tablicy każdego z nich możemy znaleźć program zajęć, literaturę (a niejednokrotnie również linki do internetowego systemu pobierania poszczególnych artykułów), godziny zajęć, miejsca zajęć, zadania domowe oraz wszelakie ogłoszenia - takie jak odwoływanie zajęć, gościnne wykłady, informacja o ciekawej literaturze dodatkowej, oceny z ostatnich prac pisemnych - z grubsza wszystko, co studentowi potrzebne. Dodatkowo mamy tu również zebrane ogłoszenia od organizacji studenckich.

BlackBoard 

Widok na tablicę jednego z kursów w BlackBoard

Do każdego z tych systemów możemy się również zalogować osobno, niekoniecznie przez stronę początkową, używając cały czas tego samego numeru studenta oraz hasła.

Dlaczego czegoś tak przydatnego nie można wprowadzić na UW? Tego nie wiem, ale może doczekamy tego dnia.
Czytaj dalej »

środa, 23 października 2013

Najlepsze uczucia - edycja holenderska // Best feelings - Netherlands edition

1
Znacie na pewno posty z tumblra bądź soup na których wymienia się najlepsze uczucia (np. picie herbaty będąc przykrytym kocem kiedy na zewnątrz dudni deszcz, kiedy czujesz jak twoje ciało wibruje na koncertach itd.). Postanowiłam stworzyć edycję holenderską takiej listy.  

NAJLEPSZE UCZUCIA – EDYCJA HOLENDERSKA

1.       Ściąganie mokrych spodni i zakładanie suchych po powrocie do domu
2.       Kiedy nie pada
3.       Jeżdżenie rowerem ze świeżo napompowanymi oponami
4.       Kiedy w jakiejkolwiek instytucji na swoje „jestem z Polski” nie słyszysz „aaa, jesteś tu do pracy” tylko cokolwiek innego
5.       Kiedy wracasz do swojego roweru i zauważasz, że nikt go nie ukradł
6.       Kiedy zauważasz, że nie ukradziono ci również żadnej części, jak np. lampek (które się nieopatrznie zostawiło poprzedniego wieczora w nie do końca trzeźwym stanie), toreb, koszyka, rączek od kierownicy, siodełka, łańcucha (śmiejcie się, śmiejcie – mojemu kumplowi to się naprawdę przydarzyło! Zdjęcie z wydarzenia zamieszczam poniżej)
7.       Kiedy na ścieżce rowerowej nie ma żadnych motocyklistów ani ludzi na skuterach (to jest jakaś paranoja, że oni nie jeżdżą drogami dla samochodów…)
8.       Kiedy dojazd do miejsca, do którego się udajesz jest z górki (chociaż to fajne tylko w jedną stronę)
9.       Kiedy nic się nie spóźnia (Holendrzy i punktualność współpracują razem chyba tylko w osobie prowadzących zajęcia na Uniwersytecie)
10.   Kiedy nie ma korka rowerowego, kiedy jedziesz rano na zajęcia

Zapewne lista będzie się wydłużać. Mieszkający w Holandii – jakieś propozycje?

Tą notkę postanowiłam przetłumaczyć również na angielski, żeby dać również znajomym z Holadnii stwierdzić, czy te uczucia są im znane.

ENGLISH VERSION

You all know posts from tumblr where people talk about best feelings like drinking hot tea during rainy days. So here is Netherlands Edition of that kind of list.

BEST FEELINGS – NETHERLANDS EDITION

1.       Taking off wet pants and putting on dry ones after you come home
2.       When it doesn’t rain
3.       Riding on a bike with freshly pumped tires
4.       This one is just good for Polish people, so I will leave it only in Polish version
5.       When you go back for your bike and you see that it is not stolen
6.       When you see that also its parts are not stolen – like lightbulbs (which you left by accident last night when you weren’t sober very much), bags, basket, handles, saddle or chain (you may laugh, but this actually happened to one of my mates! – picture below)
7.       When there are no motorcycles or scooters on cycle path (it’s crazy that they don’t go on car paths…)
8.       When road is downhill (although it’s only good when you go there, not when you come back)
9.       When everything is on time (Dutch people + punctuality work together only when it comes to tutors at University)
10.   When there is no bike traffic jam when you go to classes in the morning

The list will surely get longer. Any suggestions? 

Zdjęcie zrobione przez Philipa Bildata // Picture by Philip Bildat

Czytaj dalej »

poniedziałek, 21 października 2013

Warszawa oczami...

0
Z lotniska w Dusseldorfie do Nijmegen przemieszczałam się dziś małym busem lotniskowym. Wraz ze mną podróżował nim mieszkający w Amsterdamie Anglik, który również wracał właśnie z Warszawy. Oczywiście ucięliśmy sobie krótką pogawędkę zanim słuchając cudownego Nicka Cave'a (konkretnie albumu "Henry's Dream") odpłynęłam na kilkadziesiąt minut do krainy Morfeusza. Okazało się, że mój towarzysz podróży wpadł do Polski na weekend w celach turystycznych i to nie pierwszy raz (!). Ostatni raz w naszej stolicy był około pięć lat temu. Oczywiście od razu nasunęło mi się pytanie "Jak ci się podobało?", usłyszałam, że bardzo. "Nieco zmieniło się w mieście przez ostatnie parę lat..." - dodaję. "Bardzo dużo!" - odpowiada entuzjastycznie mój towarzysz podróży - "Widać wyraźnie, że w to miasto zostało włożone mnóstwo pieniędzy. Zmiany jak najbardziej na lepsze!". Oboje zauważamy obecność nowego obiektu, jakim jest Stadion Narodowy, ale to tylko jedna ze zmian, które rzeczony Anglik odnotował w Warszawie. Z rozmowy wynika, że chętnie wpadnie tam ponownie. Ja za to zupełnie szczerze zachwalam Holandię, a zwłaszcza Nijmegen.



Dopiero kiedy dotarłam do mojego akademika zdałam sobie sprawę ze znaczenia tej rozmowy. Niejednokrotnie jest tak, że jeśli przebywamy z kimś cały czas nie zauważamy jak np. przedłużają mu się włosy, rośnie, zmienia się. Za to kiedy kogoś nie widzimy bardzo długo zmiany są zauważalne od razu - tak jak ja zauważyłam po dwumiesięcznym pobycie za granicą jak bardzo schudł mój przyjaciel, a moi znajomi mówili "ale masz długie włosy!" na mój widok. Podobna sytuacja zaszła chyba między Warszawą a jej mieszkańcami. Bardzo wielu nie zauważyło zmian na lepsze, a jedynie to, co było nie tak. Osoba z perspektywą te pozytywy wychwyciła. 

Na pytanie czy to referendum było potrzebne odpowiedzcie sobie sami. Jeśli nawet pani prezydent popełnia błędy i są obywatele, który chcą jej zmiany może można było wstrzymać się te kilka miesięcy do wyborów i nie wydawać niepotrzebnie kilku milionów. W końcu, jak widać, aż tak bardzo źle nie jest. 
Czytaj dalej »

sobota, 19 października 2013

Podręczny Zestaw Podróżny

0
Dziś wróciłam z Holandii do Polski (przez Dusseldorf) na weekend i postanowiłam uwiecznić mój zestaw podróżnika, który miałam cały czas pod ręką (podczas kiedy w "pokładówce" spokojnie spoczywały prezenty dla rodziny, laptop i rzeczy, których w Nijmegen już potrzebować nie będę).

Oto i on.

"Mechaniczna Pomarańcza" Anthony'ego Burgessa


Game Boy Color 


z Pokemon Yellow w środku, które przechodzę po raz tysięczny (przeszło mi przez głowę żeby podczas któregoś z moich polowań na gry na GB Color kupić również edycje Red i Blue, tylko po to, żeby móc złapać więcej Pokemonów i potem wymieniać się ze samą sobą - ale do tego potrzebny byłby mi drugi Game Boy... Nerd Problems) 


Nakładka na oczy z Angry Birds


Para moich okularów


Oraz Ipod (KHAAAAAN) + słuchawki (tak, tak, szybka się rozlatuje bo sprzęt ma jakieś sto lat i prawie nie działa. Ale muzykę jeszcze nieco odtwarza, jeśli słuchawki trzyma się w odpowiedniej pozycji) 


Co prawda tym razem wiele przedmiotów z zestawu się nie przydało ze względu na moje skrajne zmęczenie (bo to przecież doskonały pomysł żeby dzień przed wylotem, kiedy trzeba wstać po siódmej rano, pójść jeszcze na imprezę i zasnąć około piątej rano), ale uznałam, że wszystkie te przedmioty ciekawie razem wyglądają. Przede wszystkim ze względu na ich zupełnie przypadkowe dobranie kolorystyczne (żółty - pomarańczowy - czarny).

A co wy zabieracie ze sobą do samolotu/pociągu/busa? 

Czytaj dalej »

wtorek, 15 października 2013

Holenderska jesień i jak na nią reagować

0
Znacie ten moment w roku, kiedy nie jest jeszcze zimno, ale już nie jest ciepło, przez co na ulicach możemy widzieć zarówno ludzi w tiszertach jak i w skórzanych kurtkach? Na pewno znacie. Tak zwykle wyglądają początki polskiej Złotej Jesieni. Otóż patrzenie na to zjawisko w niesamowicie wietrznej i deszczowej Holandii, kiedy ma się wokół siebie ludzi z całego świata (mieszkam w akademiku dla studentów międzynarodowych) jest jeszcze bardziej zabawne. Dlaczego? Bo różnorodność ubrań jest dużo większa, ze względu na przyzwyczajenia temperaturowe tymczasowych studentów przywiezione z ich rodzinnych stron.

I tak, dla przykładu, mój współlokator Fabrizio, który jest Włochem, wygląda obecnie mniej więcej tak:


Za to moja współlokatorka Talash z Kenii wygląda tak:



Ja, zaprawiona w jesiennych bojach w naszej niezbyt ciepłej Polsce, wyglądam jeszcze całkiem letnio w mojej bluzie i szaliku (chociaż już powoli zaczynam dokładać skórzaną kurtkę do zestawu):



Natomiast niektórzy Holendrzy wydają się w ogóle nie zauważać zmian pogodowych:




Czy przyjdzie moment, w którym wszyscy wsiądziemy na nasze rowery ubrani tak samo? To się jeszcze okaże. Póki co Talash rozpacza, że ¾ jej walizki to rzeczy na lato (trudno o inną garderobę, kiedy na co dzień mieszka się w Kenii), a w Holandii ma zamiar zostać na cały okres studiów. Czas rozpocząć polowanie na zimową kurtkę.  I buty – bo z przerażeniem spojrzałam na jej Conversy, kiedy stwierdziła - „to są moje zimowe buty!”.

Rysunki wykonał adoomer
Czytaj dalej »

niedziela, 13 października 2013

Właściwie po co?

0
Swojego bloga stworzyłam, żeby gdzieś układać swoje myśli. Poza tym, żeby linkować do tego, co już stworzyłam – żeby mieć bazę tego, co tu i ówdzie pojawia się spod mojego pióra. A jako że tej działalności jest sporo (i póki co w stu procentach non profit…) najłatwiej było założyć do tego bloga właśnie. Wszystkie pozostałe media społecznościowe pełnią już w moim życiu swoją funkcję.

  •  baronesstinex.tumblr.com oraz tinex.soup.io które są zapisem tego, co mi się akurat w Internecie (głównie na tumblrze bądź soup) spodobało w dość chaotycznym porządku 
  • Facebook – nic dodać, nic ująć 
  • Twitter  - @MartynaNowo – obecnie służy mi głównie do stalkingu oraz pisania zdań w stylu „Thanks for great gig last night @(tu wpisz nazwę zespołu)”. Może kiedyś ożywi się bardziej.

Jednak jak wspomniałam na początku mój blog to nie tylko linki do tego, co tworzę gdzie indziej. Chcę tu też stworzyć kontent w postaci mniej lub bardziej uporządkowanych przemyśleń, doświadczeń – czy to koncertowych, czy podróżniczych czy też kompletnie innych.


Co tu więcej pisać – czas. start.
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia