Uwielbiam pływać. Zatem kiedy tylko zakończyły się cztery tygodnie gojenia się mojego złamanego palca (jeżdżenie rowerem bywa groźne) udałam się na basen w Nijmegen, na który studenci Radbouda posiadający Sports card mogą chodzić za darmo. I w ten oto sposób odkryłam coś, co jest tu dużo gorzej zorganizowane niż w Polsce.
Wchodzę na basen, koedukacyjna szatnia (do koedukacyjnego wszystkiego zdążyłam się już tutaj przyzwyczaić, więc to nie był szczególny problem, zwłaszcza, że ilość kabin do przebierania była wręcz nieskończona). Przebieram się, umieszczam swoje rzeczy w szafeczce i kieruję kroki pod prysznic z ręcznikiem na szyi. Oczywiście pragnę go gdzieś powiesić. Szkoda tylko, że absolutnie nie ma gdzie. Wieszaki na tym basenie nie istnieją. Muszę więc go położyć na ławce, na której cholera wie co leżało bądź siedziało wcześniej. Pod prysznicami spotykam dzieciaki w koszulkach i spodenkach. To trochę dziwne, ale ok.
Ratownik informuje mnie, że mogę pływać na torze czwartym lub piątym, gdyż te są zarezerwowane dla studentów Radboud University. Tu pragnę zaznaczyć, że na basen należy się zapisać na konkretną godzinę i można pływać przez 30 minut. Na każde 30 minut do zapisania się jest dziesięć miejsc. A na pływalni dwa tory. Dwa tory + dziesiątka studentów = tłok. Ale ponieważ korzystam z basenu w bardzo atrakcyjnej cenie to jestem w stanie przeboleć i to.
Kiedy kończy się moje pół godziny kieruję się z powrotem do szatni. Zabieram mój ręcznik z ławki (który przezornie włożyłam w plastikową torbę) i znowu udaję się pod prysznic, do szafek i w końcu przebieralni. Średnio zadowolona, z suszarką w dłoni, wychodzę na korytarz. Nie mogę znaleźć kontaktu. Na całym basenie nie ma żadnego kontaktu. Jedyne czego mogę użyć to jedna z dwóch (co za szalona ilość!) suszarek, które działają mniej więcej jak te do rąk w publicznych toaletach. Tylko są wyżej zawieszone. Mogę więc tylko stać i liczyć na to, że to coś wysuszy moje włosy. Ale oczywiście nic z tego - moja fryzura należy do gatunku tych gęstszych, więc ilość włosów na mojej głowie absolutnie nie daje się wysuszyć czymś takim. Nieważne jak wiele czasu bym na to poświęciła. Dlatego też jestem skazana na powrót z mokrymi włosami. Oczywiście na rowerze.
Wychodzę na korytarz przed pływalnią i siadam na chwilę na znajdujących się tam kanapach licząc na to, że może moje włosy wysuszą się nieco bardziej, a ja w tym czasie uzupełnię elektrolity. Patrzę na ludzi pływających w basenie. I w tym momencie dzieje się coś, co absolutnie przechyla czarę goryczy i sprawia, że nie mam ochoty na ten basen wrócić - widzę jakiegoś dzieciaka, który wskakuje do wody w skarpetkach, dżinsach i przeciwdeszczowym ponczo. A za nim kolejny. Sytuacja powtarza się kilkakrotnie. Chyba nie muszę mówić, jak mało higieniczne mi się to wydaje.
Basen Uniwersytetu Warszawskiego jest przy tym czystym luksusem. Co prawda nigdy wcześniej na niego nie narzekałam, wręcz przeciwnie, zawsze chętnie zapisywałam się i chodziłam (nawet zimową porą) na kursy pływania. Teraz jednak widzę jak bardzo wyprzedza inne standardy i jak niczego innego pragnę znów w nim popływać. Mieć gdzie powiesić ręcznik. Poczuć luz na torze i w szatni. Użyć własnej suszarki. I być pewną higienicznych warunków. Sorry Radboudzie, w tej kwestii nie dorastasz UW do pięt.
Wchodzę na basen, koedukacyjna szatnia (do koedukacyjnego wszystkiego zdążyłam się już tutaj przyzwyczaić, więc to nie był szczególny problem, zwłaszcza, że ilość kabin do przebierania była wręcz nieskończona). Przebieram się, umieszczam swoje rzeczy w szafeczce i kieruję kroki pod prysznic z ręcznikiem na szyi. Oczywiście pragnę go gdzieś powiesić. Szkoda tylko, że absolutnie nie ma gdzie. Wieszaki na tym basenie nie istnieją. Muszę więc go położyć na ławce, na której cholera wie co leżało bądź siedziało wcześniej. Pod prysznicami spotykam dzieciaki w koszulkach i spodenkach. To trochę dziwne, ale ok.
Ratownik informuje mnie, że mogę pływać na torze czwartym lub piątym, gdyż te są zarezerwowane dla studentów Radboud University. Tu pragnę zaznaczyć, że na basen należy się zapisać na konkretną godzinę i można pływać przez 30 minut. Na każde 30 minut do zapisania się jest dziesięć miejsc. A na pływalni dwa tory. Dwa tory + dziesiątka studentów = tłok. Ale ponieważ korzystam z basenu w bardzo atrakcyjnej cenie to jestem w stanie przeboleć i to.
Kiedy kończy się moje pół godziny kieruję się z powrotem do szatni. Zabieram mój ręcznik z ławki (który przezornie włożyłam w plastikową torbę) i znowu udaję się pod prysznic, do szafek i w końcu przebieralni. Średnio zadowolona, z suszarką w dłoni, wychodzę na korytarz. Nie mogę znaleźć kontaktu. Na całym basenie nie ma żadnego kontaktu. Jedyne czego mogę użyć to jedna z dwóch (co za szalona ilość!) suszarek, które działają mniej więcej jak te do rąk w publicznych toaletach. Tylko są wyżej zawieszone. Mogę więc tylko stać i liczyć na to, że to coś wysuszy moje włosy. Ale oczywiście nic z tego - moja fryzura należy do gatunku tych gęstszych, więc ilość włosów na mojej głowie absolutnie nie daje się wysuszyć czymś takim. Nieważne jak wiele czasu bym na to poświęciła. Dlatego też jestem skazana na powrót z mokrymi włosami. Oczywiście na rowerze.
Wychodzę na korytarz przed pływalnią i siadam na chwilę na znajdujących się tam kanapach licząc na to, że może moje włosy wysuszą się nieco bardziej, a ja w tym czasie uzupełnię elektrolity. Patrzę na ludzi pływających w basenie. I w tym momencie dzieje się coś, co absolutnie przechyla czarę goryczy i sprawia, że nie mam ochoty na ten basen wrócić - widzę jakiegoś dzieciaka, który wskakuje do wody w skarpetkach, dżinsach i przeciwdeszczowym ponczo. A za nim kolejny. Sytuacja powtarza się kilkakrotnie. Chyba nie muszę mówić, jak mało higieniczne mi się to wydaje.
Basen Uniwersytetu Warszawskiego jest przy tym czystym luksusem. Co prawda nigdy wcześniej na niego nie narzekałam, wręcz przeciwnie, zawsze chętnie zapisywałam się i chodziłam (nawet zimową porą) na kursy pływania. Teraz jednak widzę jak bardzo wyprzedza inne standardy i jak niczego innego pragnę znów w nim popływać. Mieć gdzie powiesić ręcznik. Poczuć luz na torze i w szatni. Użyć własnej suszarki. I być pewną higienicznych warunków. Sorry Radboudzie, w tej kwestii nie dorastasz UW do pięt.