poniedziałek, 6 stycznia 2014

"Push the Sky Away" - recenzja

Jeśli ktoś jest zainteresowany moimi przemyśleniami na temat ostatniego albumu Nicka Cave'a to odsyłam do "Wiadomości Sąsiedzkich", gdzie ostatnio ukazała się recenzja "Push the Sky Away". Numer z nią znajdziecie pod tym linkiem. (nr 153 "Wiadomości Sąsiedzkich Wesoła", strona 8).



A tutaj zamieszczam teaser całości:

Powrót w wielkim stylu

Na powrót The Bad Seeds czekałam od minuty, kiedy ogłosili, że czas się rozstać. Czytający mój dział od dawna na pewno pamiętają moją recenzję „Murder Ballads” sprzed kilku lat, co może tylko potwierdzać moje ustawiczne zachwycanie się tą formacją. A przede wszystkim jej niesamowicie utalentowanym liderem, Nickiem Cavem. Każdy powrót ulubionego zespołu to obawy. Zwłaszcza, że w międzyczasie The Bad Seeds opuścili jedni z ich najważniejszych muzyków – Blixa Bargeld i Mick Harvey. Jednak nie było się czego bać – album „Push the Sky Away” nie mógłby być lepszy.

„Push the Sky Away” jest niczym mieszanka The Bad Seeds z ich dawnych lat (kiedy, jak to mówią fani, każdy album miał liczbę ofiar) z dodatkowymi nowościami. Tak więc mamy Nicka, który tak jak dawniej opowiada nam różne historyjki, wracając do swojej sprawdzonej techniki narracji (zanim jeszcze zwrócił się w stronę osobistych przemyśleń znanych chociażby z dzieła jakim jest „The Boatman’s Call”), ale z drugiej strony album jest prawie całkiem pozbawiony gitary, co dla Bad Seeds jest dość nietypowe. Jak mówi sam Cave stało się tak, ponieważ odejście gitarzysty (a właściwie dwóch gitarzystów) pozostawiło w zespole „dziurę w kształcie gitary”, która powinna pozostać dziurą i dać wybrzmieć pozostałym instrumentom. I zaiste wybrzmiewają w niesamowity sposób i w dużej ilości. Znowu wracamy również do klimatycznych, skomplikowanych kompozycji, znanych nam niemalże ze wszystkich albumów Złych Nasion. Niski głos Cave’a przeszedł pewne zmiany (nie da się ukryć – nie będzie młodniał), ale nadal słucha się go niczym balsamu dla uszu (Cave twierdzi, że dopiero teraz słucha własnego wokalu z przyjemnością). Na większości albumu pozostaje w melancholijnej, spokojnej stylistyce, dobrej na wieczory we dwoje bądź nocne spacery w deszczu (ja najczęściej słucham go nocą na rowerze), jednakowoż utwory te wykonywane na żywo (zwłaszcza „Jubilee Street”) nabierają nowej, zwierzęcej energii. Album jest raczej stonowany, ale nie brakuje mu bardziej agresywnych bądź majestatycznych elementów. Muzyka to majstersztyk w każdym calu. Trudno tu wybrać najlepszy utwór, ale osobiście postawiłabym na zamykający album kawałek o tym samym tytule – „Push the Sky Away”.


Ciąg dalszy w "Wiadomościach Sąsiedzkich".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia