Na koniec marca skończyłam mój pierwszy bullet journal. Robiony trochę na próbę, w kropkowanym notatniku z Tigera, który kupiłam za zaledwie 15 zł. Na początku, przyznam, wyglądało to koszmarnie.
Początki zawsze są trudne... |
Tak, tak, inspirujące cytaty z Die Antwoord...
Kiedy zauważyłam, że notatnik kończy się w marcu, od kwietnia postanowiłam zacząć dziennik w porządnym notesie. Postawiłam na popularny wśród prowadzących Bullet Journal kropkowany Leuchtturm1917 w rozmiarze medium. Notes okazał się dużo grubszy niż się spodziewałam (ma 249 stron o wymiarach 145 x 210 mm) i niestety dość mocno prześwituje. Od niedawna oprócz tanich flamastrów z Tigera używam również kolorowych cienkopisów Stabilo, które dostałam w prezencie od męża - i to zwłaszcza one przebijają na drugą stronę (chociaż same w sobie bardzo dobrze mi służą).
Mój nowy Leuchtturm1917 w kolorze limonkowym |
Przygotowałam sobie już pierwsze strony mojego nowego dziennika - indeks, klucz, stronę otwarciową, future log (czy też po prostu kalendarz :)), year in pixels (z którego korzystam od marca, te dane migruję z poprzedniego dziennika, podobnie jak inne ważne kolekcje).
Jak widać wciąż nie jestem specjalistą w kaligrafii, ale tworzenie ładnych literek sprawia mi przyjemność, więc na razie nie przejmuję się bardzo efektem ;). Za to zakochałam się w ozdabianiu BuJo naklejkami i powoli zaczynam je do notesu wprowadzać - o tym skąd je biorę napiszę kiedyś w osobnym poście, bo historia jest dość ciekawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz