Czekaliśmy na Gorillaz trochę niepewnie - bilety wstępu kosztowały raptem 1,23, a koncerty nie znalazły się nawet na trasie podanej na oficjalnej stronie zespołu. Wtedy pojawiła się pierwsza wątpliwość, że możemy zobaczyć jedynie wizualizacje z muzyką w tle. T-mobile jednak szybko rozwiało te dumania tłumacząc, że na koncercie pojawią się Gorillaz z krwi i kości (o ironio). Potem pojawił się strach, że koncert będzie dużo bardziej ubogi niż te na oficjalnej trasie zespołu. Ta wątpliwość towarzyszyła mi aż do samego koncertu.
Trzeba przyznać, że event był przygotowany z niezłym rozmachem. Na dziedzińcu grał DJ, wszędzie było mnóstwo magentowych gadżetów i elementów dekoracji. Wnętrze Nowego Teatru było zaaranżowane podobnie do wirtualnego studia Gorillaz. Pracownicy T-mobile rozdawali gorylowo-t-mobilowe gadżety, można było też zrobić sobie "zdjęcie z zespołem" na ściance za pomocą techniki rozszerzonej rzeczywistości.
Właściwie od razu po pojawieniu się Damona Albarna i reszty jego ekipy na scenie było wiadomo, że koncert zostanie nam zaserwowany na grubym cieście, z sosami i dodatkami. Gorillaz zaczęli na poziomie maksymalnej energii i tak też było do końca, w sumie bez żadnego spadku formy.
Oprócz niesamowitych wizualizacji, muzycznej perfekcji i tańczącego dziko Albarna (trzeba przyznać, że nietrudno mieć siłę na takie szaleństwa, jeśli prawie w ogóle się nie śpiewa) na scenie pojawili się również goście, którzy brali udział w stworzeniu albumu "Humanz". Albarn przepraszał też za Brexit i Theresę May. W występie nie zabrakło właściwie niczego.
Większość repertuaru, oprócz kilku końcowych utworów, wypełnił album "Humanz" właśnie. Nie byłam do tej pory do niego zupełnie przekonana, jednak na koncercie elektronika ustąpiła trochę miejsca gitarom i w utwory wstąpiła zupełnie nowa energia.
Dodatkowo na koniec Damon dał nam prawdziwą wisienkę na torcie. Zapytał tłum, kto jest raperem. Zgłosiła się skromnie wyglądająca dziewczyna z długimi włosami w sukience. "Can you do 'Clint Eastwood'?" - zapytał Albarn wyciągając ją na scenę. Chociaż dziewczyna była zupełnie sparaliżowana z wrażenia (wokalista też stwierdził, że jest ona dość "frozen") to nie zawiodła i zaserwowała nam wersy z "Clinta Eastwooda" prawie jak w oryginale. Potem trochę się pogubiła, ale nikt nie miał jej tego za złe. Zachwycony tłum okazywał jej tylko ciepło, wsparcie i entuzjazm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz