środa, 18 października 2017

Jak dobrze grać na złomie, czyli wrażenia z koncertu Einstürzende Neubauten

0
Kiedy powiesz ludziom, że słuchasz takiego zespołu, co gra na złomie, to większość prawdopodobnie wyobrazi sobie kilka rzeczy. Tym wyobrażeniem może być koleś na patelni, który gra na krześle. Może też być licealny występ kumpli, którzy myślą, że jako pierwsi wpadli na pomysł grania na śmietnikach (oczywiście zazwyczaj w ogóle nie trzyma się to rytmu, a cały zespół to tylko sekcja perkusyjna). W najgorszym wypadku ktoś pomyśli, że chodzi o ten sceniczny, wielki stomp.

Źródło: neubauten.org
Tymczasem Einstürzende Neubauten nie brzmią jak żadna z powyższych rzeczy. Momentami brzmią nawet zupełnie konwencjonalnie, tak, że słuchając ich w ogóle nie masz pojęcia, że właśnie słuchasz złomu.


Niedawno niemiecka grupa lidera Blixy Bargelda zagrała po raz pierwszy w Krakowie, na jednym z najlepszych polskich festiwali, jakim jest Unsound. Byli tam główną gwiazdą, co może dać wam pewne pojęcie na temat artystów tam grających. I jest to jak najbardziej pozytywna rzecz - karnety na Unsound co roku znikają w kilka minut od rozpoczęcia sprzedaży, a na festiwal przyjeżdżają ludzie z całego świata.

Oczywiście tradycyjnie na scenie towarzyszyło im bardzo dużo metalu i plastiku, który kiedyś zbierali ze śmietników i przerabiali, obecnie, jak podejrzewam, po prostu chodzą do Praktikera. Tak więc instrumentami są tu rury, rurki, przełączki, kolanka, wielkie metalowe płyty, sztućce, plastikowe beczki, płyty winylowe, skomplikowane konstrukcje (co do których nie jestem pewna, z czego są zrobione), a nawet słynne czerwone kubeczki - nieodłączny element amerykańskich imprez. Niemcy używają tych kubeczków do tworzenia dźwięków jak widać.




Koncert był, jak zawsze w ich przypadku, przygotowany perfekcyjnie. Chociaż setlista była dość podobna do zagranej kilka lat temu na ich koncercie w Lublinie (na który można było zresztą przyjść za darmo), to nie zabrakło elementu spontaniczności. Blixa był ciut bardziej rozgadany, co chyba niektórym, niestety, przeszkadzało - zrobiło mi się wręcz przykro, kiedy przytaczał historię jednego z utworów i na wyrażenie "old Blixa" ktoś wrzasnął "yeah!". - Cóż, dziękuję za to - odparł Bargeld, a po kolejnym krzyku (tym razem po wyrażeniu "young Blixa") nie dokończył już swojej historyjki.

Podczas przemawiania między utworami Blixa opowiedział też co nieco o tym, jak wygląda praca z nietypowymi instrumentami na przykładzie konstrukcji złożonej z plastikowych rur (możecie ją zobaczyć na filmiku poniżej). Opowiedział, że konkretna rura o konkretnych wymiarach (które opisał, ale nie zapamiętałam) daje "niemal idealne 'e'". - Ci w Wielkiej Brytanii, co będą chcieli teraz wrócić do imperialnego systemu miar... mają przesrane (they're fucked - red.) - stwierdził. Dodał, że aby uzyskać w instrumencie inne dźwięki, do pozostałych rur połączonych w jedną konstrukcję dodano różne końcówki.



I ta opowieść w sumie oddaje to, co chcę przekazać, pisząc o graniu na złomie. Na złomie możecie grać tak, że będzie po prostu brzmiał jak kupa złomu, która nie ma rytmu i słychać, że tak naprawdę nie macie pomysłu na utwór, tylko pomysł na granie na czymś "nietypowym". Ale możecie też, mając ogromną wiedzę muzyczną, zrobić ze śmieci prawdziwe instrumenty. Odpowiednie dostosowanie ich, aranżacja i połączenie to ciężka praca i nie każdy to potrafi. Einstürzende Neubauten potrafią. Ich muzyka nadal jest eksperymentalna, ale eksperyment ten ma ewidentny sens i nawet w kakofonii dźwięków (jak w "Let's Do It a Dada") słychać, że wszystko tam jest zaplanowane i zrobione z wiedzą. Tak jak wtedy, kiedy Blixa nagrał partie gitar w malutkim pomieszczeniu, w którym musiał pozostawać w pochylonej pozycji, bo miało ciekawą akustykę. Albo kiedy jego gitarzysta zamiast kostki używał wibratora, wprowadzając struny świadomie w nietypowe drżenie. Taka ciekawość świata dźwięków to zdecydowanie coś, czego w muzyce poszukuję.



Oprócz klipu do "Nagorny Karabach" wszystkie filmiki zostały zarejestrowane przeze mnie na koncercie w Krakowie.
Czytaj dalej »

czwartek, 12 października 2017

10 pozytywnych bohaterek dla dziewczynek na Dzień Dziewcząt

0
Zaznaczę na początku, że pozytywnych bohaterek dla dziewcząt na pewno jest więcej niż 10. Nie widziałam wszystkich filmów, nie przeczytałam wszystkich książek. Wybrałam jednak 10 postaci, które są mi szczególnie bliskie bądź dobrze spełniają cechy modelu, na jakim kolejne pokolenia kobiet mogą się wzorować. Niektóre po prostu w danym momencie przyszły mi do głowy. Oto lista 10 pozytywnych bohaterek specjalnie z okazji wczorajszego Międzynarodowego Dnia Dziewczynek.

Pippi Pończoszanka

To ja, kiedy na imprezie przebieranej dobrałam strój do osobowości
Ruda Szwedka była moją towarzyszką w dzieciństwie i zawsze mówię, że bardzo mocno mnie ukształtowała. Zdaje się, że moi rodzice uznali, że rudemu dziecku będzie się łatwo identyfikowało z innym rudym dzieckiem, stąd otaczanie mnie książkami o Pippi Pończoszance. Mówię to w zupełnie pozytywnym sensie - Pippi to mieszkająca sama dziewczynka, której dom jest pełen zagadek i sprzeczności. Jeździ na koniu, a jej zwierzątkiem domowym jest małpa. Przejawia szereg zainteresowań, które nie są stereotypowo dziewczyńskie, a dodatkowo jest nadludzko silna. Pippi walczyła też z mitem urody, zanim to było modne - pamiętacie, jak zaciekawiona pytała w sklepie po co komu maść do likwidowania piegów? Podkreśliła wtedy, że ona swoje lubi. Była też przede wszystkim dobrą przyjaciółką i pomocną osobą - trudno znaleźć lepszy przykład dla dziewczynek.

Emily the Strange // Dziwna Emilka

Obrazek pochodzi z emilystrange.com
Nie ma co ukrywać, Emily nie jest postacią z wybitnej literatury, czy filmu, powstała do ozdabiania ciuchów. Nie znaczy to jednak, że nie rozwinęła się w jak najbardziej pozytywną bohaterkę dla młodych dziewczyn. Do ciuchów dołączyły bowiem między innymi krótkie książeczki, które pozwoliły rozwinąć osobowość 13-latki. Jest blada, ma kruczoczarne włosy i mroczny wygląd. Nie boi się mówić tego, co myśli, otacza się czarnymi kotami i słucha dobrej muzyki. Odstaje od społeczeństwa, ale nie boi się, ani nie wstydzi swojej dziwności - tworzy z niej swój znak rozpoznawczy. Artystka, poszukiwaczka przygód, jeżdżąca na deskorolce wynalazczyni - marzycielka. A przede wszystkim nonkonformistka.

Chihiro ("Spirited Away")

Zródło: Spirited Away, Studio Ghibli
Po dotarciu z rodziną do obcego miejsca w początkowych scenach animacji "Spirited Away" Chihiro ostrzega ich, że coś jest nie tak, jednak jak to około 10-letnia dziewczynka jest lekceważona. Nie zmienia to jednak jej podejścia, przez co część krytyków filmu nazywa ją "niewychowaną", chociaż okazuje się przecież, że jej przeczucia były słuszne - Chihiro i jej rodzice znaleźli się w krainie bogów. Oni zostali zamienieni w świnie za spożycie pokarmu nie dla ludzi, a ich córka postanawia ich ocalić. Jak zauważa portal "Vice" w swoim tekście o filmie, Chihiro nie zmienia się potem w "grzeczną dziewczynkę", nadal pozostaje sobą i nie jest to krytykowane. W ogóle w filmie nie ma dobrych i złych, są za to szarości zamiast bieli i czerni, a interpretacje tego, co widzimy na ekranie są nieskończone - między innymi pojawiła się teoria o tym, że film mówi o konflikcie między nowoczesną i tradycyjną Japonią, jak również, że może poruszać trudny temat dotyczący wykorzystywania dziewcząt w domach publicznych.

Elsa i Anna ("Kraina lodu")

Zródło: Disney
Elsą i Anną z "Krainy lodu" zachwycali się chyba już wszyscy. Film Disneya, w którym najważniejszym związkiem nie jest ten między mężczyzną a kobietą, a między dwoma kochającymi się i wspierającymi siostrami. Tak bardzo kochającymi, że jedna przez lata ogranicza swoje magiczne moce, aby nie skrzywdzić siostry, a ostatecznie ucieka z ich wspólnego zamku, a druga postanawia stawić czoła przeciwnościom i ją odnaleźć. Zachęca też Elsę, nie odrzucając jej dziwności, aby nie ograniczała swoich mocy i korzystając z nich zasiadła na przynależnym jej królewskim tronie - bez konieczności zaślubin.

Tiana ("Księżniczka i żaba")

Zródło: Disney
Przed "Krainą lodu" był jeszcze jeden film Disneya, który dokonał pewnego przełomu, chociaż nie tak dużego i nie na taką skalę (jeśli chodzi o popularność) jak historia Elsy i Anny. "Księżniczka i żaba" pokazała nam Tianę, pierwszą czarnoskórą księżniczkę Disneya, której największym marzeniem był własny biznes. Od początku filmu widzimy, jak dziewczyna dąży do otwarcia własnej restauracji. Inaczej niż w "Krainie lodu" trafia co prawda na księcia, który okazuje się pomocny, ale to ona jest główną siłą napędową. I to ona ratuje go z opresji, kiedy zwiedziony próżnością daje zamienić się w żabę. Ciekawy wątek stanowi też relacja Tiany z jej bogatą przyjaciółką Charlotte. Różowa, typowo "księżniczkowata" i umalowana blondynka nie jest tu czarnym charakterem, pokazując, że każda dziewczyna może realizować swoje marzenia i gusta jak chce, również w bardziej stereotypowy sposób. Kiedy wydaje się, że dziewczyny będą walczyć o faceta, okazuje się, że zamiast tego wspierają siebie nawzajem. A do tego wszystkiego dodajmy jazz i blues prosto z Nowego Orleanu. Bardzo niedoceniony, a bardzo warty waszego czasu film.


Merida ("Merida waleczna")

Zródło: Disney
Między "Księżniczką i żabą" a "Krainą lodu" powstał jeszcze jeden film Disneya godny wymienienia w tym tekście, a mianowicie powstała we współpracy z Pixarem "Merida waleczna". Do Meridy jako naczelny szkocjofil mam szczególnie ciepłe uczucia. Ruda (znowu) dziewczyna odrzuca w filmie tradycje, w tym wizję zaaranżowanego małżeństwa i pokazuje, że bez faceta poradzi sobie najlepiej wygrywając w turnieju strzeleckim ze wszystkimi kandydatami na jej męża. Przez to podejście przez niektóre konserwatywne środowiska amerykańskie Merida była podejrzewana o bycie pierwszą księżniczką-lesbijką, co oczywiście jest zarzutem absurdalnym - bo od kiedy to, że nastolatka nie chce być zmuszana do małżeństwa przesądza o jej orientacji seksualnej? A nawet jeśli? Tak czy inaczej oprócz buntu "Merida waleczna" skupia się na relacji głównej bohaterki z matką (tak jak w "Krainie lodu" zamiast relacji z mężczyzną mamy relację siostrzaną). Nie jest to relacja łatwa (jak w życiu), a obie kobiety muszą przejść długą drogę, aby zrozumieć swoje podejście do siebie nawzajem oraz do tradycji. A w tle tej całej historii mamy piękną szkocką przyrodę. I szkockie zwierzęta.

Diana Prince ("Wonder Woman") 

Zródło: DC Comics
Najnowsza produkcja DC o Wonder Woman nie spełnia wszystkich oczekiwań feministek, ale na pewno zahacza o kilka bardzo istotnych punktów. Diana, podobnie jak inne bohaterki na tej liście, kwestionuje tradycyjne postrzeganie kobiety w społeczeństwie, walczy mieczem lepiej niż wszyscy mężczyźni w filmie razem wzięci, potrafi rozmawiać otwarcie o relacjach międzyludzkich (i seksie) nie kwestionując żadnego sposobu na życie i miłość (zwróćcie uwagę na jej dialog z kapitanem Stevem na łodzi, kiedy opuszczają Themyscirę). Poza tym znowu to mężczyzna jest tutaj "damą w opałach", a Diana nigdy nie daje się usunąć w kąt, kiedy wszystkich pochłania ogień walki. Najważniejszy w tym filmie był jednak nacisk położony na ekologię - Diana broni przyrody dosłownie własnym ciałem, a w obrazie wielokrotnie podkreślone jest to jak istotne są nasze zasoby naturalne. Można by oczekiwać od tego filmu jeszcze trochę więcej, ale to bardzo dobry początek! 


Katniss Everdeen ("Igrzyska śmierci")

Zródło: Lionsgate
Większość pewnie zna Katniss jako dziewczynę z twarzą Jennifer Lawrence, ale "Igrzyska śmierci" to przede wszystkim fantastyczna seria książek dla młodzieży. Dystopijna wizja, w której dzieci co roku zmuszane są do walki na śmierć i życie, a spośród nich wybierany jest jeden zwycięzca - ten, który przeżyje. W tej rzeczywistości żyje Katniss, nastolatka, która postanawia uratować swoją młodszą siostrę i zastąpić ją w Igrzyskach. Podczas samej rozgrywki skupia się przede wszystkim na współpracy, nie zaś na rywalizacji (między innymi z młodszą dziewczyną Rue, a także z kolegą z dystryktu, którego ratuje przed śmiercią). Aby ratować bliskich daje się wkręcić w trybiki machiny propagandowej, a potem bez jej woli opozycja tworzy z niej ikonę oporu. Katniss ma jednak własny plan na walkę z totalitarną władzą, jak również doskonale rozumie niebezpieczne mechanizmy, które tworzą się w nowym reżimie. Nigdy nie idzie z prądem i zawsze jest przeciwna bezsensownej przemocy, a także bezsensownej zemście. Sama decyduje o sobie (a także swoim życiu uczuciowym), sama potrafi zadbać o siebie i całą rodzinę (między innymi poluje). To naprawdę bardzo dobry przykład.

Judy Hopps ("Zwierzogród")

Zródło: Disney
Judy Hopps to jedyne zwierzę na tej liście, ale spokojnie możemy mówić o niej jako o człowieku. W spersonifikowanym zwierzęcym świecie disnejowskiego "Zwierzogrodu" jest główną bohaterką. Mimo bycia królikiem Hopps marzy o pracy w policji - zawodzie do tej pory zdominowanym przez duże zwierzęta, takie jak tygrysy, czy byki. Wyprowadza się ze wsi do dużego miasta i mimo, że dostaje najprostsze zadania - wlepianie mandatów za złe parkowanie - postanawia poświęcić się własnej sprawie tajemniczych zaginięć. Bajka opowiada przede wszystkim o krzywdzącej sile uprzedzeń - Hopps jest uznawana za zbyt słabą ze względu na swój gatunek, zaś przy okazji rozwiązywania zagadki kryminalnej idylliczny Zwierzogród, gdzie wszystkie zwierzęta żyją w pokoju, zwraca się szybko przeciwko drapieżnikom wytaczając przeciw nim argumenty znane nam z życia codziennego - że coś leży "w ich naturze". Judy oczywiście sprzeciwia się stereotypom, chociaż przez moment sama daje się wciągnąć w fałszywą narrację.

Leia Organa i Rey ("Gwiezdne wojny")

Zródlo: Star Wars, Lucasfilm
Na koniec dwa przykłady, które pewnie większości przychodzą na myśl w pierwszej chwili, kiedy myślą o silnych, niezależnych bohaterkach. Leia Organa i Rey, dwie kobiety ze starych i nowych "Gwiezdnych Wojen" (dość świadomie pomijam tu dość przezroczystą Padme...). Leia to wojowniczka, która na równi z Hanem i Lukiem walczy z Imperium. Wojskowa o stopniu generała, ale też księżniczka. Jej romans z Hanem nie jest sytuacją, w której ona jest nagrodą dla niego - ich relacja jest równoważna i nie stanowi jedynego aspektu jej postaci. Dodatkowo grająca Leię Carrie Fisher prywatnie zawsze propagowała idee feministyczne, doradzając również młodszym koleżankom z planu (między innymi polecała, aby nie dały się wcisnąć w seksistowski kostium, tak jak ona - ale wbrew pozorom nawet w nim pokazała swoją siłę). Rey, bohaterka najnowszej serii "Gwiezdnych wojen", nazywana jest z kolei nowym Lukiem Skywalkerem. Nie zna swoich rodziców, sama radzi sobie na nieprzyjaznej, pustynnej planecie. Współpracuje z napotkanymi mężczyznami, a Han Solo widzi w niej córkę, której nigdy nie miał - przekazuje jej swoje umiejętności, a także ufa, że dobrze pokieruje jego statkiem wspólnie z jego dawnym przyjacielem - Chewbaccą. Rey, podobnie jak Luke, odkrywa też w sobie moc, a jako nauczyciela wybiera właśnie Skywalkera. Pozostaje z niecierpliwością czekać, co z tego wyniknie.

Kogo jeszcze widzielibyście na takiej liście?
Czytaj dalej »

środa, 4 października 2017

Trochę o adopcji naszego psa - Tesli

2
Jak większość z was wie (widać to na zdjęciach i postach na blogu) wspólnie z mężem opiekujemy się trójłapkiem Teslą, który towarzyszy nam już prawie dwa lata. 

Z okazji dzisiejszego Międzynarodowego Dnia Zwierząt postanowiłam opowiedzieć historię jego adopcji.

Zdjęcie: Paulina i Tomasz - Duet Fotografów        
Od kiedy przeprowadziliśmy się z Adamem "na własne" wiedzieliśmy, że prędzej czy później zdecydujemy się na psa. Adam, jako kociarz z rodziny kociarzy (w której w momencie jego przeprowadzki mieszkały trzy koty, z czego dwa rasy maine coon, więc tak jakby jednak 4 koty, zakładając, że maine coon to 1,5 kota) był z początku przeciwny. Jednak w starciu kociarza z psiarzem wynik może być tylko jeden - bierzemy psa.

Właściwie od początku wiedzieliśmy, że zdecydujemy się na psa ze schroniska bądź fundacji. Polajkowałam więc na fejsie kilka różnych organizacji zajmujących się adopcją, które często umieszczają ogłoszenia właśnie na tym portalu społecznościowym. Wymagania mieliśmy niewielkie - pies średniej wielkości, wiek nie miał znaczenia.

Obserwowałam więc przez kilka miesięcy kolejne pojawiające się ogłoszenia, aż w końcu jedno przemówiło do mnie w sposób szczególny. Na początku października na stronie Zwierzęcej Polany znalazły się zdjęcia 1,5 rocznego trójłapka, trochę w typie labradora (aczkolwiek nie bardzo :P), który od razu skradł mi serce (to brzmi banalnie, ale dokładnie tak było!). Tesla miał wtedy na imię Luke, poza trzema łapkami (które od początku nie były dla nas żadnym kłopotem) nie miał żadnych problemów zdrowotnych, jedynie jeden dość poważny kłopot behawioralny - lęk separacyjny, z którym właściwie walczymy do dziś (z ogromnymi postępami, o czym może opowiem na blogu kiedy indziej).

Zdjęcie: Paulina i Tomasz - Duet Fotografów
 Od razu napisałam do Adama w sprawie ogłoszenia pisząc coś w stylu "ADAM MUSISZ". Po wielogodzinnych dyskusjach, analizowaniu za i przeciw zdecydowaliśmy się na telefon do domu tymczasowego, gdzie wyjaśniono nam dokładnie jakie problemy ma psiak, jak wygląda adopcja i tak dalej.

Następnie należało wypełnić ankietę przedadopcyjną. Wiele osób ma obiekcje w stosunku do takich praktyk, bo w ankietach zadaje się wiele szczegółowych pytań, które czasami mogą wydawać się kompletnie niezwiązane z posiadaniem psa. Biorąc jednak pod uwagę jak wiele zwierząt wraca z adopcji z powrotem do fundacji bądź schronisk należy chyba okazać odrobinę zrozumienia organizacjom, które chcą się przed tym uchronić.

Po ankiecie przyszedł czas na spotkania zapoznawcze - najpierw w domu tymczasowym, gdzie zobaczyliśmy jak pies zachowuje się u siebie, a także poszliśmy z nim na pierwszy wspólny spacer. Od razu zauważyliśmy, że Tesla (a wtedy Luke) porusza się trochę inaczej ze względu na swoje trzy łapki, wykonując serie skoków zamiast kroczków przy nodze. Poza tym poznaliśmy wesołego, przyjaznego psa i od razu po wyjściu byliśmy właściwie zdecydowani na adopcję. Daliśmy sobie jednak kilka dni na ostateczną decyzję.

Zdjęcie: Paulina i Tomasz - Duet Fotografów
Po telefonie do fundacji w sprawie naszej decyzji umówiliśmy się na kolejną wizytę - tym razem u nas w mieszkaniu. Tesla poznał wtedy otoczenie, wszystko obwąchał, dla fundacji była to też informacja, czy mamy odpowiednie warunki do trzymania zwierzaka. Kupiliśmy najbardziej niezbędne przedmioty, takie jak smycz oraz obroża i jedzenie, a pierwsze posłanie i zabawki (gumowy homar towarzyszy Tesli do dziś) zostały nam dostarczone przez fundację. Dwa-trzy dni później podpisaliśmy umowę i Tesla zamieszkał u nas. Tęsknota za starym domem trapiła go maksymalnie jeden dzień - szybko przyzwyczaił się do nowych warunków oraz do nas. Wtedy przed nami pozostało już tylko jedno, ale najbardziej czasochłonne i trudne zadanie, czyli wychowanie oraz trening. Ale to temat na inny wpis.

Zanim jeszcze Tesla trafił pod nasz dach wybraliśmy mu nowe imię. Wspólnie wpisaliśmy w google hasła takie jak "geek dog names" i tym podobne i przeglądaliśmy kolejne listy. Z wielu propozycji najbardziej spodobał nam się Tesla, już wcześniej uwielbiany przez nas naukowiec i wynalazca. Szybko okazało się, że imię jest dość mylące - wiele osób sądzi bowiem, że Tesla to suczka. Oraz, że to imię od nazwy samochodu. Ale to nic - momenty, w których ktoś zareaguje okrzykiem "Nikooolaaaaaaa!" są dzięki temu tylko cenniejsze.



Na koniec zachęcam do tego co zawsze - nie kupuj, adoptuj. Nie jest to, jak czasem mogłoby się wydawać, łatwa sprawa nie wymagająca od właściciela żadnej włożonej pracy i na pewno trzeba się przygotować na liczne trudności, ale w ostatecznym rozrachunku po prostu warto. Ocaliliśmy życie i dostaliśmy przyjaciela na zawsze, którego za nic w świecie nie wymienilibyśmy na innego. 

Zdjęcie: Tomasz Nowosielski

Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia