Często jest tak, że zanim czegoś doświadczymy, to wyobrażamy sobie jak to mniej więcej wygląda. Jako dzieci sądzimy, że życie dorosłych to "mogę wszystko", a potem okazuje się, że to raczej "zobaczę na ile mogę sobie pozwolić, żeby nie przymierać głodem i nie stracić przy tym jasności umysłu". Zanim wybierzemy się na wakacje, wyobrażamy sobie jak będzie na miejscu, jak odpoczniemy leżąc plackiem, a już na samym urlopie zapominamy jak się odpoczywa. I tak dalej. Wszyscy też zanim zostaniemy rodzicami (oczywiście mówię tylko o tych, którzy rodzicami chcą zostać) mamy w głowie jakiś obraz rodzicielstwa, który potem ulega drastycznej zmianie. Oto kilka rzeczy, które mnie zaskoczyły (chociaż wiadomo, że każde dziecko, tak samo jak każdy człowiek dorosły, jest kompletnie inne, więc część tych podpunktów albo wszystkie u innych mam mogą wyglądać kompletnie inaczej).
1. Noworodki wcale nie śpią prawie przez cały czas
Mój "spał cały czas" z przerwami na jedzenie przez jakiś tydzień. Potem zrobiło się dużo, dużo trudniej.
2. Przewijanie i kupa nie są obrzydliwe
Serio, mleczne kupy są całkiem spoko (jakkolwiek to brzmi). Nie śmierdzą, łatwo da się nimi "zarządzać". Nie było dla mnie obrzydliwe nawet przyglądanie się im, kiedy działo się coś niedobrego. Zdarzyło mi się nawet ucieszyć na widok kupy, która już nie wyglądała na objaw problemów. Dlatego nie rozumiem tych całych historii o tym, jakie to przewijanie koszmarne, a w dodatku niemęskie ("Już ja widzę jak Adam będzie przewijał dziecko HE HE HE"). Przewijanie to zupełnie normalna czynność, czasem utrudniana przez zainteresowanego wszystkim wokół noworodka i jedna z najłatwiejszych w całym tym rodzicielstwie. I może być wykonywana z powodzeniem zarówno przez jednego, jak i drugiego rodzica.
3. Nie bałam się ciemiączka
Wizja tego, że moje dziecko będzie miało miękki fragment główki, na który trzeba uważać, była dla mnie naprawdę przerażająca. Bałam się, że go uszkodzę, źle złapię, że trzeba będzie wyjątkowo delikatnie się z tym obchodzić, a każdy najdrobniejszy błąd będzie mógł sprawić, że zrobię mojemu dziecku nieodwracalną krzywdę. Okazało się, że owszem, ciemiączko istnieje, ale dotykanie główki malucha nie wiąże się z przerażeniem. Intuicyjnie wiedziałam jak go łapać, a nawet trochę się cieszyłam, że dzięki ciemiączku widać jak dziecku bije serducho.
4. Nie bałam się podnoszenia dziecka
Może to kwestia tego, że mój kartofelek urodził się naprawdę duży (prawie pięć kilo), ale podnoszenie go również okazało się intuicyjne. Przed porodem myślałam, że będę się bała w ogóle wziąć go na ręce, że przypadkiem zrobię mu coś złego. Położne w szkole rodzenia mówiły nam, że o ile nie będziemy chcieli dziecka skrzywdzić celowo, to nic mu się nie stanie. I to prawda. Wystarczy ostrożność i wrodzona intuicja, a podnoszenie szkraba okazuje się sprawą prostą.
5. Karmienie piersią za to nie jest proste
Z kolei to, co jawiło mi się jako banalnie proste, czyli karmienie piersią, okazało się najtrudniejszą rzeczą. W szkole rodzenia laktacji poświęcono jedne zajęcia i według mnie i tak dostałam więcej informacji niż większość matek w tym kraju, które nie mają pojęcia o tym, jak ten proces wygląda. Nadal jednak wyobrażałam sobie, że przystawię malucha i wszystko właściwie będzie działo się samo, malec będzie zadowolony i nakarmiony, a ja szczęśliwa i piękna niczym kobiety karmiące ze stylizowanych zdjęć na łąkach. Okazało się, że karmienie piersią to mega ciężka praca, która wymaga poświęcenia, czasu, a także nauki - zarówno ze strony matki, jak i dziecka. Na moje szczęście w moim otoczeniu (poza szpitalem) było niewiele głosów, które karmiły mnie mitami o chudym mleku, diecie matki karmiącej, małej ilości pokarmu, karmieniu co trzy godziny, czy innych równie bzdurnych pierdołach. Trafiła mi się dobra pediatra i wyrozumiała rodzina. Nie spodziewałam się, że przez pierwsze miesiące będę właściwie cały czas karmić, ale dzięki wiedzy, wsparciu, a przede wszystkim samozaparciu udało się, a potem zrobiło się ciut łatwiej. Teraz karmię małego co kilka godzin i cieszę się, że pod ręką mam zawsze niezawodny cyc uspokajacz, a moje dziecko dostaje najlepszy pokarm na świecie. Warto było przez te pierwsze dwa-trzy miesiące karmić właściwie non stop, mimo że ciągle np. w internecie, słyszę głosy o tym, że kp "nie warto za wszelką cenę" i mimo że kompletnie nie spodziewałam się, że tak to będzie wyglądało.
6. Wyjścia z domu bez dziecka kiedy karmisz piersią wcale nie są łatwe
Kiedy byłam w ciąży myślałam, że to żadna filozofia - odciągasz mleko, ktoś podaje dziecku jak cię nie ma, proste! Okazało się, że jest, oczywiście, zupełnie inaczej. Po pierwsze samo odciąganie w ogóle nie jest łatwe, zajmuje dużo czasu (przynajmniej mi), a podczas tego czasu mleka zbiera się niewiele. Nie ma szans, żeby tego samego dnia odciągnąć odpowiednią ilość mleka i zostawić je dziecku. Zwłaszcza jeśli cały czas zajmujesz się dzieckiem i nie masz kiedy tego mleka odciągać... Do tego dochodzą problemy z podaniem mleka - butelka zaburza odruch ssania, inne metody są dość skomplikowane albo przerażające dla innych (np. kubeczek), a nawet jeśli pogodzisz się z ryzykiem zaburzenia odruchu to... dziecko może nie chcieć butelki. I w ogóle może nie chcieć pić twojego mleka nie z cycka. Tak było u nas, co sprawiło, że pożegnałam się na długo z wielogodzinnymi wyjściami z domu bez dziecka. Zabierałam go więc ze sobą lub wychodziłam między karmieniami (na szczęście mały zaakceptował zasypianie z tatą i udawało się nawet wymknąć na koncert, byle szybko!).
7. Pieluszkowe zapalenie opon mózgowych dotyka chyba każdego w pewnym stopniu
Czy chcesz, czy nie, jakkolwiek będziesz się zarzekać, zrobisz jedną z tych dziwnych rzeczy, o które siebie samej nie podejrzewałaś. Ja na przykład poryczałam się na koncercie Beyoncé, kiedy na telebimach pokazano jej dzieci, a ja miałam świadomość, że po raz drugi w życiu zostawiłam syna samego z tatą.
8. Zrzucenie wagi po porodzie to nie jest aż tak gigantyczny problem (chociaż nie uważam, że to było w jakikolwiek sposób istotne)
Po pierwsze codziennie robisz mega cardio - podnoszenie ciężarów, przysiady, nieraz bieganie (np. żeby szybko zrobić siku zanim dziecko się rozpłacze, że zniknęłaś). Po drugie - jeśli karmisz piersią to (chociaż słyszałam, że nie jest tak u absolutnie każdego) zużywasz mnóstwo energii i zarazem chudniesz. Ja zaczęłam ważyć mniej niż ważyłam przed ciążą bardzo, bardzo szybko, a kompletnie nie przywiązywałam do tego wagi (he he he, wagi) - po prostu nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.
9. Chusta to nie fajny bliskościowy gadżet, chusta to konieczność
I znowu - oczekiwania versus rzeczywistość. W ciąży myślałam, że chusta będzie takim fajnym gadżetem do pobycia blisko z maluszkiem, wyjścia na fajny spacer oraz zrobienie sobie super profilowego (to jedno się udało!). Okazało się, że chusta to absolutna konieczność, zwłaszcza na samym początku. Nasz kartofelek to egzemplarz nieodkładalny na czas drzemek, a kiedy w okresie noworodkowym spał i jadł na przemian, a potem przeżywał ciężko kolki, chusta ratowała nam życie. Później przydawała się na spacerach, kiedy nie akceptował wózka. No i ostatecznie - to też jest fajny gadżet i przyjemna bliskość!
10. W życiu matki niemowlaka to wcale nie noce są najgorsze
Noce są trudne. Czasem nie śpi się całą noc, czasem pół, nie raz budzisz się po wielokroć. Zwłaszcza na samym początku. Ale nie wiem, czy to przez mój wcześniejszy dziwny tryb życia (praca w bardzo różnych godzinach, również w nocy, późne kładzenie się spać, wczesne pobudki), czy przez to, że bardzo, bardzo źle znosiłam sen w ciąży i nie spałam prawie w ogóle, ale noce z dzieckiem okazały się nie takie złe w porównaniu do snu i aktywności dziecka w dzień, kiedy to wszystko naprawdę jest wymagające. Oczywiście każde dziecko jest inne, ale mimo, że niektórzy szeroko otwierają oczy, kiedy mówię, że moje dziecko nadal budzi się w nocy (ma dopiero osiem miesięcy i nie spodziewam się, że ten stan szybko się skończy, ale ewidentnie niektórzy sugerują się albo własnym doświadczeniem albo bardzo dziwnymi informacjami) to mi jakoś te pobudki nocne nie przeszkadzają tak bardzo jak zdawało się, że będą przeszkadzać (jakbym dostała dolara za każde "wyśpij się" powiedziane mi w ciąży to dziś byłabym multimilionerem).
I BONUS, czyli podpunkt najważniejszy - zaprawdę nie ma tak wielkiej miłości jak ta do własnego dziecka.
Kocham moją rodzinę, kocham mojego męża (i to już od kilkunastu lat), kocham mojego psa. Moich przyjaciół. Ale, chociaż wcześniej myślałam, że to frazes, miłość do dziecka to jest coś zupełnie innego. To uczucie, którego nie doświadczyłam nigdy wcześniej w życiu, oddanie i radość połączone ze strachem, który towarzyszy ci już zawsze. I nawet jeśli zdajesz sobie sprawę, że miłość do dziecka to największa miłość w życiu, wiesz, bo tak mówią ci znajomi, blogi i telewizja, to nic nie przygotuje cię na to, co cię zaleje. I to będzie naprawdę przepiękne uczucie.