1. robienie wszystkiego w absolutnej ciszy
Wiele z was widziało na pewno film "Ciche miejsce", gdzie bohaterowie wymyślają przeróżne sposoby na to, żeby funkcjonować w absolutnej ciszy, bo czyhają na nich wyjątkowo czułe na dźwięk potwory (między innymi grają w Monopol pionkami z wełny, bardzo powoli zamykają drzwi i tak dalej). Tak mniej więcej kombinuje rodzic w czasie drzemki swojego dziecka, czy też nocnego snu. Nauczyłam się porozumiewać z mężem zupełnie bez słów. Miękko stąpać. Odkładać przedmioty najwolniej na świecie. Pamiętać o wyłączeniu dźwięków w telefonie, położeniu sobie tego, co potrzebne w zasięgu rąk, jeśli dziecko zaśnie na mnie. W razie apokalipsy w postaci ślepych, ale świetnie słyszących potworów, jestem super przygotowana.
2. moje własne stresory i praca nad emocjami
Zastanawiając się nad tym jak pomóc Frankowi się uspokoić w różnych sytuacjach zaczęłam też zauważać, kiedy sama się denerwuję i tracę kontrolę. Na przykład jak destrukcyjny wpływ na mnie ma tłum, jak działają na mnie konkretne słowa, stresory i jak mogę je eliminować albo odreagowywać. Wiem, kiedy mogę się spodziewać własnego gorszego humoru, a co za tym idzie drażliwości oraz wybuchów i często potrafię to uprzedzić. Oczywiście nie zawsze, ale irytacja też jest ludzka.
3. dobry rytm dobowy
Kiedyś siedziałam po nocach i wstawałam skandalicznie wcześnie albo skandalicznie późno. Moje życie było zupełnie pozbawione rytmu, a szkodzące mi nawyki brały górę nad tymi pozytywnymi. Teraz właściwie mój rytm podobny jest do naturalnego oraz zbawiennego dla mojego zdrowia fizycznego i psychicznego rytmu dnia Kartofelka. Nie kładę się później niż 23, a częściej jest to 22. Wstaję po 6, najpóźniej o ósmej (ale nie zdarza się to często). Mimo pobudek nocnych autentycznie się wysypiam (między innymi dzięki karmieniu piersią i po prostu spaniu przez część nocy razem z dzieckiem - czyli zupełnie nie wygląda to tak, jak chcieliby reklamujący butelki, przekonujący, że takie właśnie karmienie pozwoli wam się lepiej wyspać). Korzystam z dnia w pełni. Lubię nasze rytuały. Bardziej niż nieprzewidywalność mojego wcześniejszego życia.
4. obserwacja zmian natury
Kiedy ma się dziecko czas płynie nieco inaczej, zwraca się uwagę na to, na co do tej pory nie miało się czasu. Prawie codziennie wychodziłam na spacery, a także pokazywałam Kartofelkowi świat przez jego ulubione kuchenne okno, za którym rośnie potężny kasztanowiec. I tak wspólnie obserwowaliśmy najpierw jak opadają z niego liście, potem jak przysypuje go śnieg, w końcu pojawiające się nowe pączki, rozkwitające z dnia na dzień coraz bardziej, aż któregoś dnia ni stąd ni zowąd znowu pojawiły się na nim rozłożyste, zielone liście. I wiedziałam, że Franek jest z nami już okrągły rok.
5. docenianie drobnych rzeczy (np. chmury, muzyka, chwila ciszy, relaks, podróż autobusem)
Jako mama zaczęłam dokładniej obserwować otoczenie. Poza tym kiedy mam przerwę od codziennej gonitwy z dzieckiem i chwilę chociaż jestem sama to potrafię bardziej te chwile docenić. Przyjrzeć się naturze, wsłuchać się w jej muzykę albo po prostu posłuchać ciszy. Wcześniej wypełniałam każdy moment czymś. Podróż autobusem tylko ze słuchawkami, wkurzałam się, kiedy musiałam przejść kilka przystanków z powodu jakiejś awarii. Teraz wykorzystuję te chwile jak najlepiej, rozglądam się, obserwuję niebo. I doceniam - chmury, kolory, światłocienie. Poranny spacer z Kartofelkiem to dla mnie teraz super doświadczenie pełne odkryć, które kiedyś mogłoby wydawać się nudne. A z kolei to co kiedyś wydawało się znacznie ciekawsze... (o tym w kolejnych punktach).
6. zrozumienie jak wiele rzeczy nie ma takiego znaczenia, jak myślałam, że mają
Kiedyś martwiłam się szalenie, kiedy nie mogłam gdzieś być, że coś mnie omija. Jakieś spotkanie, koncert, kolejne piwo w plenerze. Teraz z łatwością odpuszczam (oczywiście nie wszystko, w końcu bycie mamą to nie jest moja jedyna tożsamość!), doceniam kolejne wspólne wieczory z dzieckiem zasypiającym obok mnie. Nie muszę i okazuje się, że wcale nie chcę być wszędzie. A na pewno chcę być tu i teraz. Dodatkowo wcześniejsze problemy, które wydawały się nie do przejścia przy strachu o zdrowie i szczęście dziecka okazały się tym, czym były - czymś może nie nieistotnym, ale na pewno bardziej błahym. Moja piramida potrzeb i priorytetów mocno się poprzestawiała i w ogóle mi to nie przeszkadza.
7. słuchanie swojego ciała
Obserwacja potrzeb mojego dziecka i próba odpowiadania na nie nauczyła mnie słuchania również swojego ciała. Patrząc jak Kartofelek je i pije dokładnie tyle ile mu potrzeba (a nie, bo jest znudzony albo nie chce nic zostawić na talerzu) zaczęłam obserwować swój głód, lepiej rozumieć kiedy naprawdę potrzebuję jeść (i jem też lepiej, bo siłą rzeczy dowiadując się o zdrowym żywieniu dla Franka wypadałoby chociaż część zasad wprowadzić w swoje własne życie). Widząc jak pozwala sobie na odpoczynek, kiedy jest zmęczony sama staram się odpuszczać, kiedy już więcej nie mogę. Obserwuję też sygnały od ciała, że coś jest nie tak i, inaczej niż wcześniej, nie lekceważę ich tylko ruszam po profesjonalną pomoc.
8. odwaga
Częściej mówię "nie" - ale wcale nie dziecku (chociaż też, zwłaszcza jak po raz kolejny wyciąga ręce do kurków od gazu na kuchence), tylko innym. Mówię "nie" dodatkowym zadaniom, jeśli nie mam na coś czasu, bo muszę mieć czas dla dziecka, ale też czas dla siebie, na naładowanie własnych baterii. Mówię "nie", kiedy ktoś sugeruje mi metody wychowawcze, z którymi się nie zgadzam. Zawsze byłam asertywna, ale dziecko nauczyło mnie nowego rodzaju odwagi w bronieniu jego racji oraz bezpieczeństwa. Poza tym doszła też odwaga pozwalania dziecku na popełnianie błędów. Na to, żeby czasem upadło, uderzyło się, ale tym samym pozwolenie mu na samodzielność, danie mu przestrzeni. Kiedy zaczynał raczkować i chodzić, nie stanie nad nim i nie asekurowanie go non stop było dla mnie trudne. Ale Franek szybko przekazał mi niewerbalnie: "mamo, odwagi, dam sobie radę".
9. inne postrzeganie czasu, cierpliwość
Jak wie pewnie każdy rodzic, godziny spędzone przy dziecku zajmują zupełnie inną ilość czasu niż te spędzone na przykład - w pracy. Kiedy już wróciłam do pracy okazało się, że kilka godzin mija szybciej niż wcześniej, a godziny spędzone na jednej, powtarzanej zabawie stają się nagle znacznie dłuższe. Jednocześnie czas w większych wymiarach - tygodni, miesięcy, lat - mija przy dziecku dużo szybciej. Nie wiem kiedy Kartofelek z leżącego bobasa zmienił się w biegającego małego chłopca. Jednocześnie więc nauczył mnie cierpliwości, lepszego wykorzystywania czasu (pytanie do mam - też macie wrażenie, że od kiedy macie dziecko potraficie w godzinę zrobić dużo więcej niż wcześniej, bo tak rzadko macie chwilę wolnego, że wykorzystujecie ją do cna?) i doceniania tego, co jest tu i teraz. Bo dosłownie zaraz tego nie będzie. I wtedy można żałować, że nie było się wystarczająco skupionym, tylko wybiegało się myślami w przód, np. czekając na koniec kolejnej godziny przed drzemką ;).
10. życie lokalnie
Jak pisałam już nieraz Kartofelek to dziecko dość wymagające - nie lubi wózka, szybko się nudzi, mało śpi i jest bardzo aktywny. Ja nie chcąc siedzieć non stop z dzieckiem w domu (co, nie ukrywajmy, staje się po prostu nudne) zaczęłam szukać różnych zajęć dla nas w pobliskiej okolicy (żeby w razie czego szybko wrócić, ale też nie musieć daleko jechać nielubianym wózkiem bądź taszcząc dziecko w chuście/nosidle). Tak poznałam lepiej lokalne parki, kawiarnie i inne miejsca dla rodziców z dziećmi, wydarzenia dla mam. Poznałam też ogólnie moją okolicę, lepiej orientuję się w terenie. A Franek poznaje świat, zamiast dwóch pokoi naszego mieszkania :).
Tak jak wspomniałam na początku te rzeczy to na pewno nie wszystko, czego nauczyło mnie dziecko. Możliwe, że ten wpis doczeka się update'u. Bardzo możliwe, że nie ze wszystkich nauk od Kartofelka zdaję sobie sprawę. A jak było u was? Czego nauczyły was dzieci?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz